Kiedy wszyscy się czymś
zachwycają, gdy mówi się o „polskiej sensacji Wattpada”, czy też o tym, iż
młoda polska autorka nazywana jest „polską Colleen Hoover”, a Waszą ulubioną
autorką jest właśnie wspomniana królowa New Adult, nie zastanawiacie się nawet
pięć minut nad zakupieniem danej pozycji. I w tym momencie niestety przegrałam
z marketingiem. Dawno się tak nie męczyłam z czytaną książką i jeszcze nigdy
nie byłam tak rozczarowana tym, co czytam.
O Annie Bellon i Uratuj mnie słyszeli już chyba wszyscy.
Ta książka miała i nadal ma swój rozgłos, ale czy jest tego warta? Czy jest
warta spędzenia całego tygodnia na to, aby przeczytać trzysta stron historii,
która właściwie nic za sobą nie niesie?
Maia Hamilton po tragicznej
śmierci swojego brata, która miała miejsce trzy lata temu, odcięła się od
swoich rówieśników i świata. Otoczyła się przysłowiowym murem i nikogo za niego
nie wpuszczała, czasami nawet i rodziny. Pierwszego dnia szkoły, w czasie
lunchu Maia zaszyła się w sali muzycznej, aby pośpiewać. Do sali wpadł również Kyler
Seymour i zaczął śpiewać razem z nią o dziewczynie ulotnej jak papierosowy dym.
Kyler był nową osobą w szkole. Nie znał przeszłości Mai, co ułatwiało jej
rozmowę z nim, bo nie
widziała w jego oczach politowania. Od tego pamiętnego dnia w szkole, chłopak
zaczął wywracać życie dziewczyny do góry nogami. Starał się zburzyć mur, jaki
wokół siebie postawiła. Dla obojga z nich ważna w życiu była muzyka, więc wraz
z paczką przyjaciół podjęli ryzyko i założyli zespół The Last Regret.